sobota, 26 kwietnia 2008

Przyszłość budowana na kłamstwie

W imię dobrego samopoczucia, od wielu lat nasze władze państwowe biorą udział w zakłamywaniu polsko-ukraińskiej historii. Ze szkodą dla Polski i zdrowych polsko-ukraińskich relacji. Choć sprawa ukraińskich zbrodni na tysiącach naszych rodaków to jedna z najtragiczniejszych kart męczeństwa naszego narodu w ubiegłym stuleciu - poza żyjącymi jeszcze kresowiankami, niewielu chce o tym pamiętać.


Takie podejście do historii, ani nam Polakom, ani Ukraińcom nie wyjdzie jednak na dobre, a i dzisiaj negatywnie pokutuje w mentalności ukraińskiego społeczeństwa. Stare powiedzenie mówi przecież: naród, który nie zna swej historii skazany jest na jej powtórne przeżycie. W imię troski o przyszłe pokolenia i pamięć o pokoleniach minionych... Pamiętajmy!


W interesujący sposób, o sprawie polsko-ukraińskich relacji i przemilczaniu trudnych wydarzeń naszej historii pisze sobotnia Rzeczpospolita, która publikuje tekst pt. „Myśmy wszystko zapomnieli” autorstwa Rafała Ziemkiewicza. Ponieważ tekst ten za parę dni będzie niedostępny, pozwalam sobie zacytować obszerniejsze, najbardziej istotne fragmenty. (Całość, póki co na: http://tiny.pl/n775)


W tym roku obchodzimy 65. rocznicę rzezi Polaków, Żydów, Czechów oraz Ukraińców dokonanej na Wołyniu przez ukraińskich nacjonalistów. (...) Z licznych zbrodni, jakich w wieku XX, wieku ludobójstwa, dokonano na Polakach, los tej jest szczególny o tyle, że jest bodaj jedyną, którą Polacy dobrowolnie wymazują z pamięci. (...) władze polskie oraz znaczna część elit intelektualnych gorliwie współpracują w zakłamywaniu pamięci o Wołyniu, zacieraniu winy ideologii, która za nią stała, i zbrodniarzy, którzy jej dokonywali, oraz w relatywizowaniu rozmiarów tragedii. (...) Jednocześnie z wielką gorliwością podchwytują nasze środowiska opiniotwórcze propagandową tezę ukraińskich nacjonalistów, iż zbrodnie miały charakter wzajemny, symetryczny i nie ma co wymierzać rozmiarów winy każdej ze stron.


Jest to teza sprzeczna z faktami i tak horrendalna, jak gdyby jakiś polityk niemiecki zwracał się dziś do Żydów słowami: różnie to było między naszymi narodami, wy zadaliście naszej armii cios w plecy w czasie wojny i okradaliście nas w czasie wielkiego kryzysu, my się potem za to mściliśmy, no, może ponad miarę, ale czas już zapomnieć stare spory, podać sobie ręce i więcej do tego nie wracać. I gdyby jeszcze w tym samym czasie w Berlinie nazwano jedną z ulic imieniem Bohaterów SS, argumentując, że mimo kontrowersji związanych z tą formacją, jej żołnierze bili się za Niemcy bardzo dzielnie. (...)


W zdawkowych, „pojednawczych” wzmiankach o losie Wołynia powtarza się dziś: „zginęło około 100 tysięcy Polaków, a po stronie ukraińskiej było około 30 tysięcy ofiar”, stwarzając w ten sposób u niezorientowanych (a zrobiono wiele, aby ta historia mało komu była znana) wrażenie, że owe 30 tysięcy zabitych Ukraińców to ofiary jakichś polskich „akcji odwetowych.


Tymczasem większość z nich to również ofiary ukraińskiego nacjonalizmu. Tym, co wyróżnia rzezie na Wołyniu spośród wszystkich znanych historii zbrodni etnicznych, jest niewiarygodne bestialstwo zbrodniarzy. Ani stalinowskie NKWD, ani hitlerowskie Einsatzgtruppen nie popisywały się osobistym okrucieństwem. Rezuni OUN-UPA oraz innych nacjonalistycznych formacji wydawali się natomiast znajdować w nim szczególne upodobanie.


Oficjalni kurierzy rządu londyńskiego i dowództwa AK, delegowani w 1942r. do rozmów z dowództwem UPA o wspólnej walce z Niemcami, nie zostali przez rezunów po prostu rozstrzelani, ale rozerwani żywcem końmi. Podobnie pastwiono się nad zwykłymi ofiarami mordów. Nawet człowiekowi o silnych nerwach trudno wytrzymać lekturę wspomnień, w których nieustannie powtarza się wyrywanie języków, wydłubywanie oczu, wbijanie w głowy gwoździ, wypruwanie ciężarnym kobietom płodów, obcinanie kończyn, pracochłonne i makabryczne profanowanie zwłok i zadawanie wszelkich wyrafinowanie sadystycznych mąk. Trudno orzec, na ile były to przejawy zdziczenia morderców, a na ile efekt zimnej kalkulacji – chodziło wszak o to, żeby na tych, których wymordować się nie da, rzucić taki postrach, by opuścili ziemie Wielkiej Ukrainy jak najszybciej. (...)


Pamięć o rzeziach wołyńskich kultywuje dziś jedynie grupka wymierających z wolna kresowiaków, zapędzonych przez media do getta narodowo-radykalnych „oszołomów”. Zamiast upominania się o prawdę, mamy od kilkunastu lat gorszący spektakl uciszania tych, którzy za dobrze pamiętają, w imię opacznie rozumianej geopolityki i „pojednania”.


To nie tylko ze strony Polski nikczemne – żyję już wystarczająco długo, by wiedzieć, że sprawiedliwość, przelana krew i tym podobne sprawy nie znaczą w polityce więcej niż przysłowiowy zeszłoroczny śnieg. Ale właśnie ze względów politycznych to, co robimy, jest skrajną naiwnością i głupotą. Wspierając historyczne kłamstwo o „wzajemnych krzywdach” i UPA, bynajmniej nie pomagamy zaprzyjaźnionym ukraińskim demokratom w formowaniu nowoczesnej świadomości narodowej Ukrainy. Jest to naiwność. Przeciwnie, co pokazują ostatnie lata, rola nacjonalistów, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób podejmujących sztandary OUN, jest w obozie pomarańczowych coraz większa. Każdy postawiony UPA pomnik, każda publikacja fałszująca historię, na którą Polska nie reaguje, wzmacnia ich pozycję i uwiarygodnia ich. Nie od rzeczy też będzie dodać, iż zadaje kłam naszej polityce historycznej - trudno wierzyć Polakom, gdy twierdzą, że w sprawie Katynia czy wypędzeń chodzi im tylko o prawdę, nie o politykę, skoro w stosunkach z Ukrainą jednoznacznie rezygnują z prawdy właśnie w imię polityki.


Kto był we Lwowie wie dobrze, z jaką systematycznością i determinacją niszczone są tam ślady polskości, stanowiące przecież historię i klimat tego wspaniałego miasta. Kto był, ten widział niszczone polskie groby – piękne zabytkowe pomniki na Cmentarzu Łyczakowskim. Kto rozmawiał z mieszkającymi we Lwowie Polakami, wie jak mocna jest tam niechęć, a w niektórych przypadkach wręcz nienawiść do naszego narodu. Tylko dlaczego nie chcą tego dostrzec nasze władze, które jak nikt inny mają nie tylko upoważnienie, ale wręcz obowiązek o takich sprawach występować i mówić - jasno i konkretnie? Nie tylko w imię prawdy o tym co dzieje się teraz czy co działo się kilkadziesiąt lat temu, ale przede wszystkim w trosce o to jak nasze wzajemne relacje będą kształtować się w przyszłości. Na kłamstwie na pewno nic dobrego zbudować się nie da.



czwartek, 24 kwietnia 2008

Uczmy się prawdziwego patriotyzmu

Polskie społeczeństwo wcale nie jest patriotyczne, a nasze zakompleksione elity polityczne niezdolne do skutecznego zabiegania o narodowe interesy na arenie międzynarodowej. Choć pewnie u przeciętnego oglądacza telewizji taka teza może wywołać szok, to jednak coś na rzeczy jest...

Podczas gdy w wielu nowoczesnych państwach patriotyzm wyraża się w świadomej pracy na rzecz rozwoju kraju, patriotyzm w Polsce pozostaje wciąż pojęciem z dziedziny rozbudzania uczuciowych poruszeń i wspominania historycznych klęsk – w dodatku coraz częściej staje się rzeczą coraz bardziej wstydliwą. W takim kontekście polskiego patriotyzmu nie sposób pozytywnie ocenić. Tymczasem amerykański magazynu Foreign Policy, opierając się na badaniach tamtejszych naukowców dostrzega, że prawdziwy patriotyzm społeczeństwa pozostaje w bezpośrednim związku z poziomem dobrobytu społeczeństwa - im więcej patriotyzmu tym bogatsze społeczeństwo. O sprawie pisze „Najwyższy Czas” („Patriotyzm popłaca?”, całość na: http://tiny.pl/ng1l):

Silnie patriotyczne Stany Zjednoczone, Japonia i Australia to największe potęgi gospodarcze świata. Patriotyzm jest pielęgnowany w bogatej Irlandii, a także w pozostającej poza Unią Europejską - Norwegii. Patriotami są zarówno bogaci Nowozelandczycy, jak i mieszkańcy nowoczesnego Izraela.

Na przeciwnym biegunie zaskoczenie. Jako jeden z krajów, gdzie poziom patriotyzmu jest najmniejszy - wymieniana jest Polska! Polacy na tle czołówki są narodem ubogim i w niewielkim stopniu utożsamiającym się z ojczyzną (no, może poza meczami piłki nożnej, skokami narciarskimi i ostatnio zawodami Formuły 1).

Na co dzień nie jesteśmy uznawani za patriotów i to przekłada się na naszą pracę. Warto przypomnieć, że według OECD Polska ma jeden z najniższych wskaźników zatrudnienia na świecie, przekraczający niewiele ponad 50 proc. Dla porównania liczba zatrudnionych w wieku produkcyjnym w takich patriotycznych krajach jak: USA, Norwegia, Nowa Zelandia, Australia czy Wielka Brytania, przekracza 70 proc.

Podczas, gdy media i politycy Platformy obywatelskiej wmawiają nam, że Polacy utożsamiani są z nacjonalistami, fakty okazują się zgoła inne. W rzeczywistości nie jesteśmy patriotami, skoro unikamy pracy i naszego wkładu w tworzenie dobrobytu ojczyzny, za to chętnie traktujemy państwo jak dojną krowę. Pod byle pretekstem jesteśmy także skłonni wyjechać z kraju. Efektem takiej kosmopolitycznej postawy może być katastrofa demograficzna i krach systemu socjalnego.

O naszym patriotyzmie mówi też w „Rzeczpospolitej” muzyk i kompozytor, Przemysław Gintrowski („Patriotyzm nie jest dziś w modzie”, całość na: http://tiny.pl/ng14), a także wskazując wady polskiego charakteru narodowego pisze Bronisław Wildstein („Choroba duszy polskiej”, całość na: http://tiny.pl/ng1n).

wtorek, 22 kwietnia 2008

Jak zawrócić ze złej drogi?

Podczas gdy czołowi, europejscy politycy w pocie czoła zabiegają o pokonanie kolejnych schodów prowadzących do ścisłej integracji europejskiej, w niektórych państwach Starego Kontynentu, podnoszą się poważne głosy zaniepokojenia - nie tyle przyszłością Unii Europejskiej, co przede wszystkim katastrofalną kondycją ich własnych, narodowych społeczeństw.

Według oficjalnych statystyk szacuje się, że dezintegracja społeczna kosztuje budżet rocznie ponad 100 mld funtów. Ponad 100 tys. obywateli pobiera renty i zasiłki chorobowe z powodu uzależnienia od alkoholu i narkotyków. (…)W pewnych obszarach życia publicznego słychać głośne echa lat 70. – choćby w przypadku nadciągającego strajku nauczycieli(…). Ale w innych kwestiach – np. rozpadu rodziny, ciąż nastolatek oraz 2,64 mln ludzi na długotrwałych zasiłkach chorobowych – Brytania stoi w obliczu względnie nowych problemów, rzekomo niedających się rozwiązać. Zwłaszcza że wiele uprawnień parlamentu z czasów Thatcher zostało od tego czasu przekazanych Europie. – tak sytuację Wiekiej Brytanii opisuje Andrew Roberts, publicysta „The Spectator” oraz „Daily Telegraph”. (Cały tekst: http://tiny.pl/nx34)

Przedstawiona analiza prowadzi do oczywistej konkluzji, że zniszczony patologiami naród i osłabione utratą kompetencji państwo stają całkowicie bezradne wobec problemów gospodarczych i społecznych.

Winę za taki stan rzeczy ponosi w dużej mierze podporządkowanie polityki krajowej regulacjom unijnym, w których charakterystyczne jest to, że ponad potrzebę rozwiązywania konkretnych problemów przedkładają rewolucyjne i szkodliwe poglądy ideologiczne, polityczną poprawność i rozwinięty do granic absurdu regulacjonizm w gospodarce. Jedyną drogą wyjścia z tej trudnej sytuacji jest jak najszybsze zawrócenie ze złej drogi i dwrócenie złych trendów - usamodzielnienie społeczeństw narodowych, rozbudzenie nadziei, umocnienie świadomości narodowej i wyzwolenie energii, która przełoży się na zdynamizowanie gospodarki. Tego nie dokona jednak zdegenerowane i zniechęcone, pozbawione tożsamości społeczeństwo.

Pierwszym celem nowego przywódcy narodu musi być walka z tym właśnie poczuciem bezsiły, z wrażeniem, że znaleźliśmy się w uścisku tego, co T. S. Eliot nazywał „ogromną bezosobową siłą”, nad którą Brytyjczycy nie mają władania. Referendum w sprawie traktatu lizbońskiego byłoby pięknym pierwszym krokiem na drodze do odzyskania poczucia samokontroli nad losami Brytanii.
Jasne pokazanie, że jej wartości nie tylko się różnią, ale są namacalnie lepsze od socjalizmu, było kluczowym pierwszym ruchem thatcherowskiej rewolucji. Nowe wcielenie Thatcher musi dowieść tego samego w stosunku do politycznej poprawności.
Dotychczas zbyt często w reakcji na konflikty kulturowe kuliliśmy się na zapas w przepraszającym geście. Trzeba to zastąpić pewnością wyrosłą z poczucia kulturowej dumy.
– pisze dalej Roberts. I trudno się nim nie zgodzić…

piątek, 18 kwietnia 2008

Powiew socjalizmu w szkolnictwie wyższym

Kilka dni temu pojawiły się w mediach pierwsze, raczej krytyczne komentarze do założeń reformy szkolnictwa wyższego, które ukierunkowane są nie tylko na dalsze obniżenie poziomu nauczania studentów, ale także obniżenie wymagań wobec kadry i deprecjacje tytułów naukowych. Dziś możemy przeczytać o kolejnym, kontrowersyjnym pomyśle zmian, tym razem w systemie stypendialnym.

Rząd chce, by kosztem stypendiów naukowych wypłacanych studentom zdolnym i osiągającym dobre wyniki w nauce, zwiększyć stypendia socjalne.

– Studia nie są po to, żeby płacić studentom za oceny – stwierdził, członek zespołu eksperckiego, który opracował założenia reformy szkolnictwa wyższego i nauki.

Saznowny Panie Ekspercie! A czy studia są po to, żeby płacić studentowi tylko i wyłacznie dlatego, że pochodzi on z biednej rodziny? Czy ministerstwo nauki za swój główny cel stawia sobie walkę z nierównościami społecznymi? A może powinno rozwój polskiej nauki?

To niedopuszczalne, by kosztem promowania studentów osiągających najlepsze wyniki w nauce, szkolnictwo wyższe realizowało w pierwszej kolejności zadania socjalne! Biednym trzeba pomagać, ale tym zajmuje się, póki co mało skutecznie, kilka innych ministerstw. Ministerstwo nauki, jak sama nazwa wskazuje, jest od nauki, a nie od biedy! Aby szkolnictwo wyższe mogło się rozwijać, trzeba przede wszystkim dbać o najlepszych i im stwarzać jak najlepsze warunki rozwoju. Niestety, ale dla rządowych ekspretów nie jest to, jak widać, kwestia oczywista …

środa, 16 kwietnia 2008

Euro czy złotówka - do kogo należy wybór?

Pomimo zdeklarowanych planów "politycznych elit", by wprowadzić Polskę do strefy wspólnej waluty Euro, wciąż brak jakiejkolwiek, publicznej dyskusji na ten temat. Być może kiedyś, z dnia na dzień - jak miało to miejsce w przypadku tzw. Traktatu Reformującego, sejm, senat, prezydent - ktokolwiek byle nie społeczeństwo, zadecydują o likwidacji narodowej waluty.

Póki co jednak choć temat praktycznie nie istnieje, co prawda się między wierszami, ale jednak - pojawiają się informacje o skutkach integracji walutowej. Niemniej jednak, ponieważ decyzja o przyjęciu euro nie jest kwestią merytoryczną, a polityczną, stąd też względy ekonomiczne nie są brane pod uwagę lub co najwyżej schodzą na dalszy plan. Nie mówiąc już o kwestiach społecznych czy znaczeniu takich pojęć jak suwerenność w zakresie kształtowania własnej polityki pieniężnej...

- Przyjęcie przez Polskę euro może kosztować sektor bankowy 1,66 mld zł z tytułu zmian informatycznych. Z powodu eliminacji operacji walutowych banki mogą stracić 2,1 mld zł - wynika z opublikowanej właśnie analizy Narodowego Banku Polskiego.

Jakoś nie słychać głosów oburzenia polityków czy to rządu czy koalicji. Nie słychać też protestów bankierów. Nie ma się co dziwić, wszak oni jakoś sobie poradzą - w końcu biedni nie są. A że wiedzą jak dbać o swój interes i pewnie znaczną część poniesionych kosztów przerzucą na klientów to już inna sprawa...

Studia jak przedszkole

Studiowanie z czasem staje się coraz bardziej beztroskie, przyjemne i coraz mniej wymagające. Nie musi być dziś mądrym, a tym bardziej oczytanym, wszak nowoczesna nauka ma wpajać "umiejętności" a nie wiedzę.

Przed wojeną niewielu mogło sobie pozwolić na naukę na wyższej uczelni. I ze względów finansowych i z uwagi na wysokie wymagania, jakie stawiano studentom. Często nawet bardzo zdolni uczniowie nie mogli przecież zdać matury, która obejmowała nawet kilkanaście przedmiotów. Mieć maturę, to było wtedy coś. A studia… kończyli je naprawdę ludzie wybitni. Ale czasy się zmieniały, zmieniały i z biegiem lat każdy, kto chciał - maturę mógł zdać. Na studia nie każdy jeszcze mógł sobie pozwolić, a i profesory starego pokolenia nie odpuściły nikomu, kto nie wykazał się odpowiednią wiedzą. Jednak czasy się zmieniały, zmieniały i teraz prawie każdy zdaje maturę i czuje się w obowiązku iść na studia. Szkoła, jest nie po to, żeby uczyć i wymagać, ale głównie po to, żeby nie stresować. A jak nie stresować, to znaczy nie wymagać. Jak nie wymagać, to nie uczyć. Studia też coraz częściej zaczynają tak wyglądać.
Na tzw. „zachodzie”, który z uporem godnym podziwu staramy się naśladować, dla coraz większej ilości młodych ludzi nawet bezstresowe studia są zbyt stresujące i nudne, dlatego postanawiają nie zaprzątać sobie nimi głowy. To nic, że o świecie nie mają żadnego pojęcia i niewiele poza najprostszą rozrywką ich nie interesuje. Na swoich pradziadów patrzą z pogardą, jako na ciemnych, zabobonnych i zacofanych – sami są przecież tak wykształceni, światowi, nowocześni i tolerancyjni. Czasy się zmieniają...
Studia trzeba jeszcze skrócić i uprościć, albo dopuścić kupowanie dyplomów na jarmarkach. Wtedy studiowanie będzie jeszcze prostsze, a wtedy wszyscy będą mogli mieć wyższe wykształcenie. Tylko, że w kolejce przed straganem z dyplomami trzeba będzie pewnie postać, a to niektórym może wydać się zbyt trudne...

poniedziałek, 14 kwietnia 2008

Katyń 1940 - 2007

Notatki spisane przez N.N. na pojedynczej kartce o perforowanym brzegu wyrwanej z bloku formularzy zatytułowanych ,,Telefonogram". Tekst zatarty w znacznej części.

03.04.
Wyjazd pierwszej partii 74 ludzi w niewiadomym kierunku po południu.

04.04.
Dalsza partia 320 ludzi od godz. 8-mej.

05.04.
Dalsza partia.

06.04.
Dzień "oddycha".

07.04.
Niedziela. Odjazd 90 ludzi.

08.04.
Dalszy odjazd pobranie cukru i herbaty - 272 ludzi wyjechało.

09.04.
Dalszy wyjazd 197 ludzi.

10.04.
Przerwa.

11.04.
Wyjechał Koźliński 390 [?] ludzi wyjechało[,] ogółem wyjechało 1634 ludzi.

12.04.
Dalszy wyjazd 204 osób.

13.04.
Przerwa. Mży ni to śnieg ni to deszcz. Mamy na sali 14 osób, do wczoraj 13 osób.

14.04.
Przerwa. Niedziela.

15.04.
Wyjazd 148 osób, początek o godz. 13-tej.

16.04.
Dalszy wyjazd o godz. 5-tej. Wyjeżdżam[,] na stacji [o] 15-tej w wagonach więziennych.

17.04.
Ogodz. 1-szej naszej 11-ej odjazd w kierunku Smoleńska (...) południe (...) 5 ludzi (...) zakratowanym. Podobno mamy wysiadać w Smoleńsku. Stacje (...) Jelnia, Kołodnia, Smoleńsk. Godz. 17-ta za Smoleńskiem 5 [?] km [?] jest letnisko [?] ludzi 127 [?] przygotowano kar (...)

http://www.katyn.rawelin.com/


sobota, 12 kwietnia 2008

Ku pamięci i refleksji

Mało kto zasłużył na takie pożegnanie, jakie miał w ubiegłym tygodniu o. Adam Studziński – dominikanin, uczestnik bitwy pod Monte Cassino, generał Wojska Polskiego, duszpasterz żołnierzy Armii Krajowej i harcerzy. Warto przybliżyć jego biografię.

o. Adam Studziński (imię ze chrztu Franciszek) urodził się w 1911 r. w Strzemieniu, w powiecie żółkiewskim. W Żółkwi ukończył gimnazjum, a egzamin dojrzałości zdał w Gimnazjum im. Sienkiewicza w Krakowie. W 1928 r. wstąpił do zakonu dominikanów. Studiował teologię we Lwowie i w Warszawie, 9 marca 1937 z rąk biskupa Eugeniusza Baziaka przyjął we Lwowie święcenia kapłańskie.
We wrześniu 1939 r. znalazł się na Węgrzech, pełniąc posługę duszpasterską wśród polskich żołnierzy. Następnie znalazł się w kolejno w Palestynie, Iraku i we Włoszech, gdzie wziął udział w bitwie pod Monte Cassino.
W 1947 r. powrócił do Polski. Pracował m.in. jako proboszcz w Warszawie (1952-1958), ukończył także studia na Wydziale Konserwacji Dzieł Sztuki Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie (1970). Przez wiele lat, jako duszpasterz działał w środowiskach kombatanckich i niepodległościowych.
W latach 80. wraz z współpracownikami wyremontował Kościół św. Idziego w Krakowie i uczynił z niego miejsce spotkań harcerzy i kombatantów. Rozpoczął tam działania duszpasterstwa harcerskiego, które organizuje msze i rekolekcje dla harcerek i harcerzy.
Zmarł 2 kwietnia br. w wieku 97 lat. Spoczął w Alei Zasłużonych krakowskiego Cmentarza Rakowickiego, gdzie odprowadzały go nieprzebrane tłumy uczestników uroczystości pogrzebowych.

Odznaczony Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari za udział w Bitwie pod Monte Cassino a także m.in. Krzyżem Walecznych, Złotym Krzyżem Zasługi z Mieczami, Krzyżem Monte Cassino, Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski oraz odznaczeniami bojowymi brytyjskimi i włoskimi. Honorowy Obywatel Miasta Krakowa. 3 maja 2006 awansowany przez prezydenta RP na stopień generała brygady Wojska Polskiego.

Gdy zapoznajemy się z życiorysami wybitnych ludzi i zachowujemy o nich pamięć, inspirujemy się do ich naśladowania. Wiele jest takich osób - w historii dalszej, bliższej, a także żyjących wśród nas. Dlaczego tak mało o nich się mówi? Dlaczego tak często autorytetami stają się wyłącznie Ci, którzy wypowiadają się w kontrowersyjnych sprawach? Którzy na potrzeby medialnych newsów, słusznie bądź nie, krytykują, oskarżają? Autorytetami stają się ci, którzy dają przykład swoim życiem a nie tylko słowami. Do takich zaliczał się o. Adam Studziński.

Polecam opublikowany w Źródle, fragment wspomnień O. Studzińskiego, opisujący ciężkie dni walki polskich żołnierzy pod Monte Cassino http://tiny.pl/4vwz.

Biografia opracowana na podstawie informacji z Wikipedii.

czwartek, 10 kwietnia 2008

Znajdź alternatywę dla telewizji

O niekorzystnym wpływie oglądania telewizji na dzieci przypominają tym razem amerykańscy naukowcy. Wczoraj, w jednej z gazet ukazał się na ten temat krótki tekst, który potwierdza to co przecież jest oczywiste - dzieci mające łatwy dostęp do telewizji gorzej się uczą, gorzej się odżywiają i wykazują niechęć do aktywności fizycznej.

Kiedy uzmysłowimy sobie, że w ramach czasu wolnego, można spędzać po kilka godzin dziennie przed telewizorem, to trudno nie zadać sobie pytania o konsekwencje takiego postępowania. Systematyczne poświęcanie czasu na określone zajęcie w perspektywie wielu miesięcy, a tym bardziej lat, w sposób trwały i nieodwracalny wpływa na rozwój każdego, tym bardziej młodego człowika. Porównywalną ilość czasu do tego ile przeciętny nastolatek poświęca dziennie na oglądanie telewizji, przeznaczają na swoje trenigi zawodowi sportowcy czy muzycy przygotowujący się do ważnych konkursów. Porównując nie tylko ich umiejętności, ale i wykształconą wskutek treningu siłę charakteru potrzebnej, warto sobie uświadomić stopień dengeneracji telewizyjnego widza, "trenującego" na swój własny sposób, biernie spędzające czas na oglądaniu w przeważającejżnie bezwartościowych programów i filmów.

Obniżający się poziom przekazywanych przez telewizję treści, a także rozwój innych możliwości dostępu do informacji i rozrywki sprawjają, że coraz więcej osób oczekujących ambitnej rozrywki, obiektywnej informacji, stara się poświęcać na oglądanie telewizji coraz mniej czasu. To dobrze. Nie ma potrzeby oglądać akurat tego co akurat „leci” w TV. Można iść do kina, albo do wypożyczalni i wyszukać film, który np. polecili nam znajomi. Nie ma potrzeby skazywać się na oglądanie programów informacyjnych, które bardzo często zamiast informację przekazywać, po prostu przekazują gotową ich interpretację. Można oglądać telewizję po to, żeby dowiedzieć się co telewizja chce pokazać widzom ale nie po to, żeby czegoś się z niej dowiedzieć. Można oglądnąć w film, który świadomie chcemy oglądnąć, ale nie film, który telewizja chce abyśmy oglądnęli...


Dobry film trzeba sobie samemu wyszukać. Tak też zrobiłem ostatnio i choć daleko nie szukałem to znalazłem ciekawą propozycję polską sprzed 13 lat - oparty na powieśći Kornela Makuszyńskiego, znany pewnie wielu osobom, i choć przeznaczony głównie dla młodszego widza, to mimo wszystko godny polecenia, film pt. „Awantura o Basię”. Pokazuje tradycyjne wychowanie, prawidłowe wzorce rodziców, nauczycieli, niekoedukacyjną, przedwojenną jeszcze szkołę oraz uśmiechniętą, radosną Basię, główną bohaterkę, która wiedzie interesujące życie nastolatki, chociaż nie wie co to jest Big Brother, MTV ani Taniec z gwiazdami…

poniedziałek, 7 kwietnia 2008

Świadomość naszej wartości

Kupowanie zagranicznych rzeczy bo rzekomo lepsze. Kosmopolityzm i wyrzeczenie się przywiązania do ojczyzny, a zaściankowość i strach przed światem. Zachwyt nad obcą kulturą i nieznajomość swojej, a pycha i próżne, bezwzględne poczucie naszej wyższości...


Te zjawiska i postawy, pokutują w naszej ojczyźnie i od wieków negatywnie wpływają na naszą żywotność, wizerunek i pozycję w świecie. Jednak czasy współczesne, jak nigdy dotąd, umożliwiają młodemu pokoleniu Polaków realną ocenę swojej wartości. Wartości, jako jednostek, a także jako przedstawicieli określonej zbiorowości, w której mieli możliwość wykształcić się i dorastać. Możliwość dostępu do informacji, nieznana dotąd skala i możliwości podróżowania, wysoki w porównaniu z innymi narodami poziom umysłowy i póki co korzystna sytuacja demograficzna stwarzają nam niepowtarzalne szanse.

To, że Polacy tak chętnie przyjmowani są do pracy w krajach Europy Zachodniej, jest nie tylko kwestią często niższych wymagań finansowych, ale również świadectwem naszej rzeczywistej wartości, która jest ceniona. Kilkanaście dni temu, pewien napotkany przeze mnie Amerykanin, od jakiegoś czasu mieszkający w Polsce z uznaniem mówił o poziomie polskiej młodzieży - powiedział mniej więcej to samo co hiszpański student Victor Lasheras w wywiadzie dla jednej z gazet. - Zauważyłem, że polscy studenci mają znacznie większą wiedzę od hiszpańskich. Zdziwiło mnie, że z tak wieloma z nich mogę sobie porozmawiać np. o filmach Saury czy Bunuela. W Hiszpanii wielu studentów nawet nie wie, kim są ci panowie. Ale Kraków to kulturalne miasto - na pokazie "Iberii", najnowszego filmu Saury, sala kinowa była pełna po brzegi. W Barcelonie to niemożliwe.

Nie tylko młode pokolenie w Hiszpanii czy USA, ale także w Niemczech, Wielkiej Brytanii, Francji i większości krajów zachodnich, młodzież prezentuje dużo niższy poziom od młodzieży polskiej. Głównym powodem tego stanu rzeczy jest, że tamtejsze szkoły zamiast wiedzy i dobrego wychowania, wtłaczają uczniom przede wszystkim szeroko pojętą polityczną poprawność. Dopiero na którymś tam miejscu, za nauczeniem tolerancji, wpojeniem praw ucznia, zaaplikowaniem wiedzy z zakresu „wychowania seksualnego” znajduje się wiedza z jakiejś dziedziny – przeważnie wąskiej i nie dającej żadnej ogólnej wiedzy, co ma zapewnić jakąkolwiek użyteczność i produktywność przyszłego absolwenta.

Aby Polska mogła się rozwijać, potencjał młodego pokolenia pod żadnym pozorem nie może być zmarnotrawiony! Nie możemy pozwolić sobie na narzucanie zgubnych praktyk pseudo edukacyjnych, które prowadzą do degradacji umysłowej narodu! Nadzieja w młodym pokoleniu, które zna swoją wartość ...

sobota, 5 kwietnia 2008

Jaka jest nasza praca?

Z Chrystusem w przygodzie pracy; z Chrystusem w przygodzie cierpienia; z Chrystusem w przygodzie śmierci. Chrześcijanin bez dziwactwa - wszystko w nim powinno być normalne – odnajduje Boga na ulicy i w codziennej pracy. (...)

Chrześcijanin czuje obecność Chrystusa w cierpliwej pracy przy mikroskopie, przyt stole operacyjnym, wtedy gdy przeprowadza analizę jakiejś nieznanej substancji czy kiedy pochłania go gorączka poszukiwania, kiedy stara się zgłębić tajemnicę życia i kiedy staje w obliczu śmierci, wyczuwając niepewne blaski „przyszłego życia”. (...)

Również wtedy, gdy jest jednym z tych ludziukrytych w anonimowości pośród wielu robotników lub rzemieślników, kiedy posługuje się młotem lub łopatą, kiedy jego ręce są brudne, a ciało zmęczone pracą fizyczną, kiedy jest w dole w kopalni i uświadamia sobie, że nie nadające się do wdychania powietrze rujnuje jego zdrowie – wtedy także czuje obecność Chrystusa. (...)

Praca nas uświęca! Aby uświęcić swoją pracę, swoją naukę, upewnij się, że dobrze pracujesz. Jakie to śmieszne błazeństwo – ofiarować Bogu w połowie spełnione zadanie, niedbale wykonaną pracę, pracę bez uroku, bez radości, bez wysiłku!

Gdybyś taką pracę ofiarował ludziom, śmialiby się tylko, a ty chcesz ją ofiarować Bogu? Nie! Nigdy!

Miłość którą powinniśmy wkładać w naszą pracę, wymaga kategorycznie, ażeby sama nasza praca byłą po ludzku doskonała; w przeciwnym razie, jest ona po prostu żartem, zniewagą dla Nieba.

Czy nie jest prawdą, że dzisiaj wielu ludzi martwi się bardziej o miłość Boga w pracy niż o pracę wykonaną z miłością do Boga?

Naucz się najpierw wykonywać swoją pracę z wielką dokładnością, a potem zrozumiesz, co oznacza, wykonywać ją w obecności Chrystusa!

Wkładaj całego siebie i swoje ludzkie nadzieje w twoją pracę...

Gorąco polecam książkę Jesusa Urteaga „Chrześcijanie do boju!” - http://www.ostatniaszuflada.pl/content/view/115/57/

piątek, 4 kwietnia 2008

Polityka historyczna

Jak możemy się dziś dowiedzieć z doniesień jednej z gazet, TVP ogłosiła konkurs na scenariusz filmu fabularnego i miniserialu historycznego na temat wypędzeń Polaków podczas II wojny światowej. To mały promyczek nadziei na wartościową inicjatywę, która – miejmy nadzieję – stanowić będzie interesujący element naszej polityki historycznej.

Do tej pory bowiem, z jej realizacją a nawet koncepcją nie było najlepiej. Większość trudnych spraw dotyczących czy to relacji z Niemcami, Ukraińcami czy Rosjanami, a także stosunków polsko-żydowskich, podejmowanych jest, mówiąc delikatnie, w tak asekuracyjny sposób, że trudno dopatrzyć się w nim nie tylko jakiejkolwiek próby obrony dobrego imienia naszego narodu, ale często nie sposób także doszukać się elementarnego obiektywizmu i naukowej metodologii.

Z pewnością, ciężar winy za ten stan rzeczy spoczywa w dużej mierze na nasze władzach i instytucjach państwowych, które niezależnie od orientacji politycznej zaniedały kwestie polskiej polityki historycznej, zresztą w zdecydowanym przeciwieństwie do przedstawicieli wszystkich z wyżej wymienionych narodów, którzy wręcz agresywnie walczą z niewygodnymi dla nich faktami historycznymi. Z korzyścią dla siebie, a ze szkodą dla nas. Ciesząca się poparciem najwyższych władz państwowych działalność niemieckiego Związku Wypędzonych, stanowisko Rosji ws Zbrodni Katyńskiej, ukraińska polityka wobec zbrodni kresowych i działalności UPA, czy wreszcie międzynarodowe antypolskie kampanie na gruncie stosunków polsko-żydowskich, to tylko niektóre tego przykłady. Brak odpowiedzi na takie działania, nie tylko na płaszczyźnie politycznej, ale także na gruncie świadomości naszego społeczeństwa, w perspektywie kolejnych lat jest sytuacją niesłychanie niebezpieczną. Dlatego każda inicjatywa, która teą lukę wypełnia jest cenna. Przy czym, nie można też iść na skróty i całej odpowiedzialności konto instytucji publicznych. Równie ważna jest tu działalność społeczna i naukowa. Warto wspomnieć tutaj o wielu wartościowych projektach zrealizowanych przez organizacje pozarządowe w ramach programu operacyjnego „Patriotyzm jutra”
http://www.nck.pl/ czy o działalności badawczej i edukacyjnej Instytytutu Pamięci Narodowej http://www.ipn.gov.pl/ .

Cieszyć się wypada i mieć nadzieję, że planowane przedsięwzięcie, jakim ma być film o polskich wypędzonych, zostanie zrealizowany naprawdę dobrze. Z zachowaniem historycznej prawdy, ale i z polotem - „z sercem”, co sprawi, że film ten oglądać będziemy z zapartym oddechem i z niecierpliwym oczekiwaniem na każdą następną scenę. Tak jak wiele filmów światowego, głównie amerykańskiego kina, które nie tylko obrazują poewne wydarzenia, ale także potrafią rozbudzić patriotyczne uczucia, w odpowiednim świetle ukazać swoich bohaterów i pozyskać dla nich sympatię międzynarodowej publiczności.

środa, 2 kwietnia 2008

JP II w naszych sercach i uczynkach

Dziś mija trzy lata, odkąd odszedł od nas Jan Paweł II. Fenomen i poularność Jego Osoby nie ustają. Nie brak więc poświęconych Jego pamięci koncertów, uroczystości religijnych i różnego rodzaju imprez towarzyszących. To dobrze.

Dobrze, że Osoba Jana Pawła II jest niekwestionowanym autorytetem i wzorem do naśladowania. Z pewnością nie zabraknie dziś wzruszających wspomnień o wesołych i zabawnych sytuacjach, które były tak chrakterystyczne dla wyjątkowej osobowości Karola Wojtyły.

Niezależnie od wieku i dostojeństw, od swojego stanu zdrowia, od trosk i zmęczenia, zawsze starał się z uśmiechem i pogodą ducha traktować tych, których spotykał na swej drodze. Każdemu człowiekowi okazywał szacunek głosząc równocześnie Naukę Chrystusa. Działał niestrudzenie na rzecz obrony życia i godności każdej osoby. Z pewnością cieszyłby się bardziej, gdybyśmy dziś nie tylko wspominali, ale także włączyli się choćby w jedno z tych dzieł, którym On się poświęcił, np. w dzieło obrony życia poczętego.

W poniedziałek Kościół Katolicki obchodził uroczystość Zwiastowania Pańskiego. Episkopat Polski ustanowił go w 1998 r. w odpowiedzi na apel Jana Pawła II zawarty w encyklice „Evangelium vitae” - http://www.opoka.org.pl/biblioteka/W/WP/jan_pawel_ii/encykliki/evangelium_1.html W tym dniu Kościół propaguje duchową adopcję dziecka poczętego, modlitwę w intencji dziecka zagrożonego zabiciem w łonie matki. Więcej na ten temat np. pod adresem: http://www.diecezja.waw.pl/da/pytania.html

Uczcijmy pamięć Jana Pawła II w sposób szczery i realny. Przyłóżmy dziś cegiełkę na budowie świata, jaki tworzył. Na przykład angażując się w dzieło obrony życia: modlitewnie porzez duchową adopcję lub organizacyjne poprzez wsparcie środowisk broniących życia (http://www.prolife.com.pl/).

wtorek, 1 kwietnia 2008

Jutro należy do nas!

Kto chce kształtować przyszłość, musi nieustannie pracować nad jej wizją – nad obrazem tego, do czego zmierza. Nic nie da sprzeciw wobec niepożądanego obrotu sprawy, jeśli nie wiadomo czego się chce i jakimi środkami to osiągnąć.

„Przyszłość należy do tych, co mają ideę, wiarę w nią i zdolność poświęcenia.” – napisał Roman Dmowski, który wiedział dokładnie do czego dąży. Potrafił prosto ale i z wyobraźnią przedstawić swoją wizję - równocześnie dokładnie precyzując cele, jakie trzeba osiągnąć, by wizja mogła się realizować. Gdyby miał tylko ideę, wiarę w nią i zdolność poświęcenia - mogłoby to nie wystarczyć.

Potrzeba wileu rzeczy by zmieniać przyszłość. Dwie rzeczy wydają się szczególnie ważne – wizja oraz zdolność jasnego, analitycznego zaprojektowania drogi jej realizacji. Pierwsze wymaga wiary i idei, drugie poświęcenia. A i pierwzse i drugie racjonalnego myślenia...

Chcemy „coś” osiągnąć? – zastanówmy się więc czym jest to „coś” oraz jak do tego „czegoś” dojść? Bez dobrego przygotowania i planu, wykonawcy niejasnych wizji skazani są na chaos i śmieszność, a w ostateczności na klęskę...