sobota, 26 kwietnia 2008

Przyszłość budowana na kłamstwie

W imię dobrego samopoczucia, od wielu lat nasze władze państwowe biorą udział w zakłamywaniu polsko-ukraińskiej historii. Ze szkodą dla Polski i zdrowych polsko-ukraińskich relacji. Choć sprawa ukraińskich zbrodni na tysiącach naszych rodaków to jedna z najtragiczniejszych kart męczeństwa naszego narodu w ubiegłym stuleciu - poza żyjącymi jeszcze kresowiankami, niewielu chce o tym pamiętać.


Takie podejście do historii, ani nam Polakom, ani Ukraińcom nie wyjdzie jednak na dobre, a i dzisiaj negatywnie pokutuje w mentalności ukraińskiego społeczeństwa. Stare powiedzenie mówi przecież: naród, który nie zna swej historii skazany jest na jej powtórne przeżycie. W imię troski o przyszłe pokolenia i pamięć o pokoleniach minionych... Pamiętajmy!


W interesujący sposób, o sprawie polsko-ukraińskich relacji i przemilczaniu trudnych wydarzeń naszej historii pisze sobotnia Rzeczpospolita, która publikuje tekst pt. „Myśmy wszystko zapomnieli” autorstwa Rafała Ziemkiewicza. Ponieważ tekst ten za parę dni będzie niedostępny, pozwalam sobie zacytować obszerniejsze, najbardziej istotne fragmenty. (Całość, póki co na: http://tiny.pl/n775)


W tym roku obchodzimy 65. rocznicę rzezi Polaków, Żydów, Czechów oraz Ukraińców dokonanej na Wołyniu przez ukraińskich nacjonalistów. (...) Z licznych zbrodni, jakich w wieku XX, wieku ludobójstwa, dokonano na Polakach, los tej jest szczególny o tyle, że jest bodaj jedyną, którą Polacy dobrowolnie wymazują z pamięci. (...) władze polskie oraz znaczna część elit intelektualnych gorliwie współpracują w zakłamywaniu pamięci o Wołyniu, zacieraniu winy ideologii, która za nią stała, i zbrodniarzy, którzy jej dokonywali, oraz w relatywizowaniu rozmiarów tragedii. (...) Jednocześnie z wielką gorliwością podchwytują nasze środowiska opiniotwórcze propagandową tezę ukraińskich nacjonalistów, iż zbrodnie miały charakter wzajemny, symetryczny i nie ma co wymierzać rozmiarów winy każdej ze stron.


Jest to teza sprzeczna z faktami i tak horrendalna, jak gdyby jakiś polityk niemiecki zwracał się dziś do Żydów słowami: różnie to było między naszymi narodami, wy zadaliście naszej armii cios w plecy w czasie wojny i okradaliście nas w czasie wielkiego kryzysu, my się potem za to mściliśmy, no, może ponad miarę, ale czas już zapomnieć stare spory, podać sobie ręce i więcej do tego nie wracać. I gdyby jeszcze w tym samym czasie w Berlinie nazwano jedną z ulic imieniem Bohaterów SS, argumentując, że mimo kontrowersji związanych z tą formacją, jej żołnierze bili się za Niemcy bardzo dzielnie. (...)


W zdawkowych, „pojednawczych” wzmiankach o losie Wołynia powtarza się dziś: „zginęło około 100 tysięcy Polaków, a po stronie ukraińskiej było około 30 tysięcy ofiar”, stwarzając w ten sposób u niezorientowanych (a zrobiono wiele, aby ta historia mało komu była znana) wrażenie, że owe 30 tysięcy zabitych Ukraińców to ofiary jakichś polskich „akcji odwetowych.


Tymczasem większość z nich to również ofiary ukraińskiego nacjonalizmu. Tym, co wyróżnia rzezie na Wołyniu spośród wszystkich znanych historii zbrodni etnicznych, jest niewiarygodne bestialstwo zbrodniarzy. Ani stalinowskie NKWD, ani hitlerowskie Einsatzgtruppen nie popisywały się osobistym okrucieństwem. Rezuni OUN-UPA oraz innych nacjonalistycznych formacji wydawali się natomiast znajdować w nim szczególne upodobanie.


Oficjalni kurierzy rządu londyńskiego i dowództwa AK, delegowani w 1942r. do rozmów z dowództwem UPA o wspólnej walce z Niemcami, nie zostali przez rezunów po prostu rozstrzelani, ale rozerwani żywcem końmi. Podobnie pastwiono się nad zwykłymi ofiarami mordów. Nawet człowiekowi o silnych nerwach trudno wytrzymać lekturę wspomnień, w których nieustannie powtarza się wyrywanie języków, wydłubywanie oczu, wbijanie w głowy gwoździ, wypruwanie ciężarnym kobietom płodów, obcinanie kończyn, pracochłonne i makabryczne profanowanie zwłok i zadawanie wszelkich wyrafinowanie sadystycznych mąk. Trudno orzec, na ile były to przejawy zdziczenia morderców, a na ile efekt zimnej kalkulacji – chodziło wszak o to, żeby na tych, których wymordować się nie da, rzucić taki postrach, by opuścili ziemie Wielkiej Ukrainy jak najszybciej. (...)


Pamięć o rzeziach wołyńskich kultywuje dziś jedynie grupka wymierających z wolna kresowiaków, zapędzonych przez media do getta narodowo-radykalnych „oszołomów”. Zamiast upominania się o prawdę, mamy od kilkunastu lat gorszący spektakl uciszania tych, którzy za dobrze pamiętają, w imię opacznie rozumianej geopolityki i „pojednania”.


To nie tylko ze strony Polski nikczemne – żyję już wystarczająco długo, by wiedzieć, że sprawiedliwość, przelana krew i tym podobne sprawy nie znaczą w polityce więcej niż przysłowiowy zeszłoroczny śnieg. Ale właśnie ze względów politycznych to, co robimy, jest skrajną naiwnością i głupotą. Wspierając historyczne kłamstwo o „wzajemnych krzywdach” i UPA, bynajmniej nie pomagamy zaprzyjaźnionym ukraińskim demokratom w formowaniu nowoczesnej świadomości narodowej Ukrainy. Jest to naiwność. Przeciwnie, co pokazują ostatnie lata, rola nacjonalistów, w mniej lub bardziej zawoalowany sposób podejmujących sztandary OUN, jest w obozie pomarańczowych coraz większa. Każdy postawiony UPA pomnik, każda publikacja fałszująca historię, na którą Polska nie reaguje, wzmacnia ich pozycję i uwiarygodnia ich. Nie od rzeczy też będzie dodać, iż zadaje kłam naszej polityce historycznej - trudno wierzyć Polakom, gdy twierdzą, że w sprawie Katynia czy wypędzeń chodzi im tylko o prawdę, nie o politykę, skoro w stosunkach z Ukrainą jednoznacznie rezygnują z prawdy właśnie w imię polityki.


Kto był we Lwowie wie dobrze, z jaką systematycznością i determinacją niszczone są tam ślady polskości, stanowiące przecież historię i klimat tego wspaniałego miasta. Kto był, ten widział niszczone polskie groby – piękne zabytkowe pomniki na Cmentarzu Łyczakowskim. Kto rozmawiał z mieszkającymi we Lwowie Polakami, wie jak mocna jest tam niechęć, a w niektórych przypadkach wręcz nienawiść do naszego narodu. Tylko dlaczego nie chcą tego dostrzec nasze władze, które jak nikt inny mają nie tylko upoważnienie, ale wręcz obowiązek o takich sprawach występować i mówić - jasno i konkretnie? Nie tylko w imię prawdy o tym co dzieje się teraz czy co działo się kilkadziesiąt lat temu, ale przede wszystkim w trosce o to jak nasze wzajemne relacje będą kształtować się w przyszłości. Na kłamstwie na pewno nic dobrego zbudować się nie da.



3 komentarze:

Anonimowy pisze...

Bardzo dobry tekst! Może nie najkrótszy ;-) ale warto przeczytać.

WM~Michał

Joseph pisze...

"Pamięć o rzeziach wołyńskich kultywuje dziś jedynie grupka wymierających z wolna kresowiaków"
Mam nadzieję, że ta grupa zwiększy się. Już ten, artykuł jest dowodem na to, że nie tak łatwo historię wymazać. Może dzisiaj nie wszyscy pamiętają. Niektórzy nie chcą pamiętać. Ciekawe dlaczego? Oceniając zbrodniarzy publicznie trzeba się liczyć z odpowiedzią ich zwolenników. Jeżeli, ktoś Ciągle boi się, że mu coś wyciągną z przeszłości to boi się mówić prawdy, boi się ganić zło, aby i jego nie zganili. Ale ostatnie słowo należy do odważnych. Dziękuję za ten, artykuł.

Anonimowy pisze...

Tak to prawda. Naród, który nie zna swojej historii skazany jest na ponowne jej przeżycie.
Bardzo lubię Ukrainę i kocham ten kraj i tym bardziej pragnę, aby prawda została odkryta. Prawdziwa przyjaźń między narodami może być budowana jedynie na fundamentach prawdy.