wtorek, 18 listopada 2008
sobota, 14 czerwca 2008
Narodowy Dzień Pamięci
14 czerwca 1940 roku Niemcy deportowali do KL Auschwitz I transport polskich więźniów politycznych. Ten dzień to początek największego obozu zagłady - przez pierwsze półtora roku głównie Polacy, a później także Żydzi i przedstawicie wielu innych narodów poddawani byli tam masowej eksterminacji. Dwa lata temu, dla upamiętnienia polskich ofiar niemieckiego ludobójstwa, Sejm RP ustanowił Narodowy Dzień Pamięci.
Starania o to, by pośród ofiar niemieckiego obozu w sposób szczególny upamiętniać Polaków miały wymiar nie tylko symboliczny. Powtarzające się w światowych mediach sformułowania o „polskich obozach koncentracyjnych” zakłamywały i nadal zakłamują historię przypisując ofiarom zbrodnie katów. Cierpi na tym dobre imię naszego kraju, pamięć pomordowanych. Poza tym (…) kto ma władzę nad historią, ten ma też władzę nad teraźniejszością. Nie można władzy nad tragiczną historią XX wieku oddawać kłamstwu. Dla Polski może to mieć nieobliczalne konsekwencje!
Niestety, po dziś dzień argumenty w tej sprawie nie trafiają do umysłów polskich władz. Przez wiele lat starania o ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci, w którym oddawalibyśmy hołd pomordowanym przez Niemców rodakom spotykała się z kompletnym lekceważeniem i sprzeciwem. W minionej kadencji, do jego ustanowienia doszło niemal przypadkiem, bo poza zaangażowaniem w sprawę nielicznej grupy posłów związanych z Ligą Polskich Rodzin, inne partie mnożyły tylko przeszkody. W rok później, na uczczenie polskich ofiar w rocznicę I transportu zgody nie wyraził już ówczesny marszałek sejmu. W roku obecnym, w przeddzień 14 czerwca odmowną decyzję o objęciu patronatem uroczystości rocznicowych przesłał prezydent Lech Kaczyński.
Tymczasem, zaledwie trzy dni temu Polskę obiegła informacja o tym, że określenie "polski obóz zagłady" znów pojawiło się w zagranicznej prasie. Tym razem w artykule izraelskiego dziennika "Haaretz".
- Nasze stosunki z Izraelem, z którego właśnie wróciłem, są w szczytowo dobrej formie. Gazeta jest nam życzliwa, w sposób przyjazny opisuje kontakty izraelsko-polskie. To musi być nieporozumienie – skomentował Władysław Bartoszewski, doradca premiera Tuska do spraw kontaktów zagranicznych (sic!).
W niemieckich obozach ginęli także Polacy! Dlaczego polskie władze nie chcą o tym pamiętać!?
Starania o to, by pośród ofiar niemieckiego obozu w sposób szczególny upamiętniać Polaków miały wymiar nie tylko symboliczny. Powtarzające się w światowych mediach sformułowania o „polskich obozach koncentracyjnych” zakłamywały i nadal zakłamują historię przypisując ofiarom zbrodnie katów. Cierpi na tym dobre imię naszego kraju, pamięć pomordowanych. Poza tym (…) kto ma władzę nad historią, ten ma też władzę nad teraźniejszością. Nie można władzy nad tragiczną historią XX wieku oddawać kłamstwu. Dla Polski może to mieć nieobliczalne konsekwencje!
Niestety, po dziś dzień argumenty w tej sprawie nie trafiają do umysłów polskich władz. Przez wiele lat starania o ustanowienie Narodowego Dnia Pamięci, w którym oddawalibyśmy hołd pomordowanym przez Niemców rodakom spotykała się z kompletnym lekceważeniem i sprzeciwem. W minionej kadencji, do jego ustanowienia doszło niemal przypadkiem, bo poza zaangażowaniem w sprawę nielicznej grupy posłów związanych z Ligą Polskich Rodzin, inne partie mnożyły tylko przeszkody. W rok później, na uczczenie polskich ofiar w rocznicę I transportu zgody nie wyraził już ówczesny marszałek sejmu. W roku obecnym, w przeddzień 14 czerwca odmowną decyzję o objęciu patronatem uroczystości rocznicowych przesłał prezydent Lech Kaczyński.
Tymczasem, zaledwie trzy dni temu Polskę obiegła informacja o tym, że określenie "polski obóz zagłady" znów pojawiło się w zagranicznej prasie. Tym razem w artykule izraelskiego dziennika "Haaretz".
- Nasze stosunki z Izraelem, z którego właśnie wróciłem, są w szczytowo dobrej formie. Gazeta
W niemieckich obozach ginęli także Polacy! Dlaczego polskie władze nie chcą o tym pamiętać!?
piątek, 13 czerwca 2008
10 lat EBC. Euro i zawiedzione nadzieje
1 czerwca minęło dziesięć lat od utworzenia Europejskiego Banku Centralnego, którego zadaniem jest wprowadzenie wspólnej waluty Euro we wszystkich krajach Unii Europejskiej. Pierwsza dekada EBC to okres zmarnowanych szans, rozbieżności inflacyjnych, spowolnienia gospodarki, spadku produkcji i zawiedzionych nadziei. W ostrych słowach na łamach „Financial Times” europejską walutę ocenia prezydent Czech, Vaclav Klaus.
In 1998 the eurozone was first of all a political project and it was generally believed that its economic underpinnings would be created at a later stage. A homogeneous economic entity was to be created, held together by a common currency.
These hopes have not been fulfilled so far. I am not surprised. European politicians expected the euro to speed up economic growth in Europe, which lagged behind the rest of the world, but the currency's adoption resulted in a further slowdown.
The eurozone has seen slower growth than the US and the European Union as a whole. Labour productivity growth has slowed and total factor productivity has dropped to a mere half of that in the two decades before the euro. It is clear that two groups of countries have emerged: one with a permanently high inflation rate; the other with a low one. From 2000 to 2006, inflation in six out of 12 eurozone countries exceeded the Maastricht criterion. A country with above-average inflation in a single exchange rate area gradually loses its competitive strength, and vice versa. Germany, for example, was pushed to a situation of deflation, which had a negative effect on its growth.
With the enlargement of the eurozone, inflation differences can become greater. In Slovenia, which entered the eurozone in January 2007, inflation rose from 1.6 per cent before accession to 5.7 per cent at the end of the first year of membership and to 6.9 per cent in March 2008. Today, it has the highest inflation rate in the eurozone. Experts agree that if Slovakia joins the eurozone it can also expect a significant rise in inflation.
These pressures also emerge in cases where a country has pegged its currency to the euro at a fixed rate. That is, to a great extent, why the inflation rates of the Baltic countries have reached 12 per cent to 17.5 per cent. This cannot be explained only by the rise in prices of food and raw materials.
Besides the euro, another reason for unsatisfactory growth is economic policy in the EU countries and a reluctance to carry out necessary liberalisation and pro-market reforms. On the 10th anniversary of the euro we hear the usual calls for greater fiscal discipline, for the perfection of the "stability and growth pact" and for decisive structural reforms. But these calls are not serious. They also ignore the fact that many of the eurozone's problems are caused by the introduction of a common currency in a disparate group of countries, each of which needs different interest and exchange rates.
Czeski prezydent pisze dalej o braku wizji europejskich polityków, których jedyną receptą na gospodarcze i polityczne wyzwania jest dalsza centralizacja oznaczająca odebranie państwom członkowskim możliwości zabiegania o własne interesy, po to aby Unia Europejska mogła mówić jednym głosem. Vaclav Klaus wskazuje też, że unijni biurokraci nie dostrzegają istotnych zmian sytuacji ekonomicznej na świecie, a naczelną kwestią, w którą są ślepo zapatrzeni jest globalne ocieplenie. Tymczasem tak istotne zjawiska jak wzrost znaczenia wielkich krajów jak Chiny, Indie, eskalacja światowej konkurencji na rynku surowców czy żywności są przez Unię Europejską ignorowane.
Cały tekst: http://tiny.pl/kcwl
In 1998 the eurozone was first of all a political project and it was generally believed that its economic underpinnings would be created at a later stage. A homogeneous economic entity was to be created, held together by a common currency.
These hopes have not been fulfilled so far. I am not surprised. European politicians expected the euro to speed up economic growth in Europe, which lagged behind the rest of the world, but the currency's adoption resulted in a further slowdown.
The eurozone has seen slower growth than the US and the European Union as a whole. Labour productivity growth has slowed and total factor productivity has dropped to a mere half of that in the two decades before the euro. It is clear that two groups of countries have emerged: one with a permanently high inflation rate; the other with a low one. From 2000 to 2006, inflation in six out of 12 eurozone countries exceeded the Maastricht criterion. A country with above-average inflation in a single exchange rate area gradually loses its competitive strength, and vice versa. Germany, for example, was pushed to a situation of deflation, which had a negative effect on its growth.
With the enlargement of the eurozone, inflation differences can become greater. In Slovenia, which entered the eurozone in January 2007, inflation rose from 1.6 per cent before accession to 5.7 per cent at the end of the first year of membership and to 6.9 per cent in March 2008. Today, it has the highest inflation rate in the eurozone. Experts agree that if Slovakia joins the eurozone it can also expect a significant rise in inflation.
These pressures also emerge in cases where a country has pegged its currency to the euro at a fixed rate. That is, to a great extent, why the inflation rates of the Baltic countries have reached 12 per cent to 17.5 per cent. This cannot be explained only by the rise in prices of food and raw materials.
Besides the euro, another reason for unsatisfactory growth is economic policy in the EU countries and a reluctance to carry out necessary liberalisation and pro-market reforms. On the 10th anniversary of the euro we hear the usual calls for greater fiscal discipline, for the perfection of the "stability and growth pact" and for decisive structural reforms. But these calls are not serious. They also ignore the fact that many of the eurozone's problems are caused by the introduction of a common currency in a disparate group of countries, each of which needs different interest and exchange rates.
Czeski prezydent pisze dalej o braku wizji europejskich polityków, których jedyną receptą na gospodarcze i polityczne wyzwania jest dalsza centralizacja oznaczająca odebranie państwom członkowskim możliwości zabiegania o własne interesy, po to aby Unia Europejska mogła mówić jednym głosem. Vaclav Klaus wskazuje też, że unijni biurokraci nie dostrzegają istotnych zmian sytuacji ekonomicznej na świecie, a naczelną kwestią, w którą są ślepo zapatrzeni jest globalne ocieplenie. Tymczasem tak istotne zjawiska jak wzrost znaczenia wielkich krajów jak Chiny, Indie, eskalacja światowej konkurencji na rynku surowców czy żywności są przez Unię Europejską ignorowane.
Cały tekst: http://tiny.pl/kcwl
czwartek, 12 czerwca 2008
O emeryturach i OFE
Po co państwu system emerytalny? - Przede wszystkim po to, żeby miało możliwość realizacji zabezpieczenia bytu dla osób, które ze względu na wiek nie posiadają już zdolności do pracy zarobkowej i nie dysponują dochodami gwarantującymi możliwość utrzymania. Po co jednak rozbudowany system emerytalny, który w sumie pochłania prawie 20 proc. naszych zarobków, ogranicza samodzielność społeczeństwa, demoralizuje i blokuje nasze pieniądze na kilkadziesiąt lat w prywatnych podmiotach jakimi są OFE?
Systemu emerytalnego, jako takiego nikt chyba. Żyjemy w społeczeństwie, w narodzie, w państwie – wszyscy płacimy składki na ZUS by państwo miało z czego wypłacać emerytury. Solidaryzm społeczny – jak najbardziej. Ale są też OFE, w których każdy przymusowo musi oszczędzać, z założenia, na swoją emeryturę. Tymczasem przymus ten jest nie tylko niepotrzebny co wręcz niekorzystny społecznie i nieopłacalny ekonomicznie dla tych, którzy własne pieniądze mogą zainwestować lepiej. Opłacalny jest, ale przede wszystkim dla otwartych funduszy emerytalnych, które przecież swojej działalności nie prowadzą za darmo.
Poniżej przedstawię kilka argumentów przemawiających za tym by przymus odkładania na emeryturę w OFE został zniesiony:
1. System prawny i gospodarczy państwa, oprócz regulacji bieżących spraw, ma spełniać także rolę wychowawczą, pobudzającą do aktywności, kształtującą odpowiedzialność za siebie i za dobro wspólne. Tymczasem przymus oszczędzania w OFE spełnia rolę odwrotną. Przymusowe włączanie wszystkich do szerokiego systemu sprawia, że ludzie myślą: po co mamy odkładać na naszą emeryturę? po co mamy oszczędzać? – przecież płacimy na ZUS, przecież płacimy na OFE. Emeryturę, przyszłość mamy zapewnioną.
2. Utrzymując przymus wysokich składek emerytalnych państwo skazuje ludzi na to, że znaczną część odkładanych przez siebie pieniędzy zobaczą dopiero za kilkadziesiąt lat. A mogliby przecież dzięki nim ruszyć z prywatną działalnością gospodarczą, szybciej spłacić kredyty czy samodzielnie oszczędzać. Wpłacając pieniądze na OFE odkładają tylko i czekają na starość, kiedy będą mogli te środki po prostu otrzymać w postaci emerytury i wydać na bieżące potrzeby.
3. Wpłacane do OFE środki pożerane są w dużej części przez prowizje. Na początku z każdych wpłacanych 100 zł fundusze brały dla siebie 10 zł. Dziś prowizje wynoszą 7 proc. od samej wpłaty środków do OFE. Wyobraźmy sobie gdyby zakładając lokatę w banku za sam fakt wpłaty pieniędzy zażądano od nas opłaty w wysokości 7% wpłacanych środków! Wcześniej zresztą ZUS za samo przekazanie tych środków pobiera dla siebie 0,8 % ich wartości. Później, opłaty za zarządzanie naszymi środkami wynoszą 0,6 % rocznie.
4. OFE nie prowadzą żadnej magicznej strategii inwestycyjnej. Aktualnie kupują głównie rządowe papiery wartościowe, czyli robią dokładnie to samo co ZUS. Poza tym wybór między poszczególnymi funduszami, gdy praktycznie wszystkie, bo chyba poza jednym, stosują te same, maksymalne dopuszczalne opłaty i identyczne strategie inwestycyjne, nie daje praktycznie żadnej swobody inwestowania. Dużo większe możliwości dają fundusze inwestycyjne, w których opłaty są znacznie mniejsze.
5. Jeden z głównych argumentów zwolenników przymusu odkładania na emeryturę w OFE opiera się na założeniu, że o przyszłość każdego z nas pewniej niż my sami zadba system. Zwolennicy przymusu wpłat na OFE uważają bowiem, że gdyby wprowadzić dobrowolność wpłat na przyszłe emerytury, duża część Polaków nie oszczędzałaby i roztrwoniłaby swój majątek a na stare lata utrzymywałoby ich państwo. Tymczasem chodzi jedynie o zniesienie przymusu oszczędzania w II filarze, a nie o likwidację całego systemu emerytalnego. Poza tym dziś, choć przecież wszyscy płacili składki, system i tak wymaga by na emerytury dokładało się całe społeczeństwo, bo jest on niewydolny. I tak ludzie przychodzą do państwa, domagają się wyższych emerytur, a państwo nie jest w stanie im pomóc. Bierze na siebie zobowiązania, których później nie jest w stanie spełnić. Wprowadzając dobrowolność wpłat na OFE, część tej odpowiedzialności każdy brałby na siebie, a ostatecznie każdy kto by chciał mógłby przecież w OFE pozostać.
Systemu emerytalnego, jako takiego nikt chyba. Żyjemy w społeczeństwie, w narodzie, w państwie – wszyscy płacimy składki na ZUS by państwo miało z czego wypłacać emerytury. Solidaryzm społeczny – jak najbardziej. Ale są też OFE, w których każdy przymusowo musi oszczędzać, z założenia, na swoją emeryturę. Tymczasem przymus ten jest nie tylko niepotrzebny co wręcz niekorzystny społecznie i nieopłacalny ekonomicznie dla tych, którzy własne pieniądze mogą zainwestować lepiej. Opłacalny jest, ale przede wszystkim dla otwartych funduszy emerytalnych, które przecież swojej działalności nie prowadzą za darmo.
Poniżej przedstawię kilka argumentów przemawiających za tym by przymus odkładania na emeryturę w OFE został zniesiony:
1. System prawny i gospodarczy państwa, oprócz regulacji bieżących spraw, ma spełniać także rolę wychowawczą, pobudzającą do aktywności, kształtującą odpowiedzialność za siebie i za dobro wspólne. Tymczasem przymus oszczędzania w OFE spełnia rolę odwrotną. Przymusowe włączanie wszystkich do szerokiego systemu sprawia, że ludzie myślą: po co mamy odkładać na naszą emeryturę? po co mamy oszczędzać? – przecież płacimy na ZUS, przecież płacimy na OFE. Emeryturę, przyszłość mamy zapewnioną.
2. Utrzymując przymus wysokich składek emerytalnych państwo skazuje ludzi na to, że znaczną część odkładanych przez siebie pieniędzy zobaczą dopiero za kilkadziesiąt lat. A mogliby przecież dzięki nim ruszyć z prywatną działalnością gospodarczą, szybciej spłacić kredyty czy samodzielnie oszczędzać. Wpłacając pieniądze na OFE odkładają tylko i czekają na starość, kiedy będą mogli te środki po prostu otrzymać w postaci emerytury i wydać na bieżące potrzeby.
3. Wpłacane do OFE środki pożerane są w dużej części przez prowizje. Na początku z każdych wpłacanych 100 zł fundusze brały dla siebie 10 zł. Dziś prowizje wynoszą 7 proc. od samej wpłaty środków do OFE. Wyobraźmy sobie gdyby zakładając lokatę w banku za sam fakt wpłaty pieniędzy zażądano od nas opłaty w wysokości 7% wpłacanych środków! Wcześniej zresztą ZUS za samo przekazanie tych środków pobiera dla siebie 0,8 % ich wartości. Później, opłaty za zarządzanie naszymi środkami wynoszą 0,6 % rocznie.
4. OFE nie prowadzą żadnej magicznej strategii inwestycyjnej. Aktualnie kupują głównie rządowe papiery wartościowe, czyli robią dokładnie to samo co ZUS. Poza tym wybór między poszczególnymi funduszami, gdy praktycznie wszystkie, bo chyba poza jednym, stosują te same, maksymalne dopuszczalne opłaty i identyczne strategie inwestycyjne, nie daje praktycznie żadnej swobody inwestowania. Dużo większe możliwości dają fundusze inwestycyjne, w których opłaty są znacznie mniejsze.
5. Jeden z głównych argumentów zwolenników przymusu odkładania na emeryturę w OFE opiera się na założeniu, że o przyszłość każdego z nas pewniej niż my sami zadba system. Zwolennicy przymusu wpłat na OFE uważają bowiem, że gdyby wprowadzić dobrowolność wpłat na przyszłe emerytury, duża część Polaków nie oszczędzałaby i roztrwoniłaby swój majątek a na stare lata utrzymywałoby ich państwo. Tymczasem chodzi jedynie o zniesienie przymusu oszczędzania w II filarze, a nie o likwidację całego systemu emerytalnego. Poza tym dziś, choć przecież wszyscy płacili składki, system i tak wymaga by na emerytury dokładało się całe społeczeństwo, bo jest on niewydolny. I tak ludzie przychodzą do państwa, domagają się wyższych emerytur, a państwo nie jest w stanie im pomóc. Bierze na siebie zobowiązania, których później nie jest w stanie spełnić. Wprowadzając dobrowolność wpłat na OFE, część tej odpowiedzialności każdy brałby na siebie, a ostatecznie każdy kto by chciał mógłby przecież w OFE pozostać.
wtorek, 10 czerwca 2008
Wesołe jest życie staruszka
Choć od intensywnych kampanii reklamowych prowadzonych przez otwarte fundusze emerytalne minęło już parę lat, w pamięci większości z nas tkwią zapewne obrazy wesołych staruszków i obietnice przyszłej, wspaniałej emerytury. Niezależnie od tego na ile te obietnice się spełnią, pewne jest jedno: w ramach przymusu utrzymania powszechnego systemu emerytalnego, część naszych pieniędzy musimy przekazywać prywatnym instytucjom, które mają zajmować się ich pomnażaniem.
W ubiegłym tygodniu Sąd Najwyższy rozstrzygnął w sprawie Andrzeja Mielczarka, który od dziewięciu lat protestuje przeciw przymusowej składce na otwarty fundusz emerytalny domagając się swobody dysponowania wypracowanymi przez siebie pieniędzmi.
Fundusze pojawiły się w 1999 r., wraz z wprowadzeniem tzw. reformy emerytalnej. Składka zamiast tylko do ZUS zaczęła też trafiać do OFE. Dziś na kontach OFE leży już ponad 130 mld zł. Co miesiąc ZUS przelewa tam w imieniu 13 mln Polaków 7,3 proc. ich pensji. W ZUS pozostaje kolejne 12,22 proc.
Główne wątpliwości i zarzuty jeśli chodzi o OFE dotyczą wysokości środków odprowadzanych do systemu, a tym samym braku możliwości dysponowania nimi przez osoby, które te środki wypracowują. O ile bowiem potrzeby istnienia systemu emerytalnego raczej nikt nie kwestionuje, to kwestią dyskusyjną jest dlaczego aż tak duża część naszych zarobków musi być przekazywana do systemu. Tym bardziej, jak argumentował Andrzej Mielczarek – chodzi tutaj o nasze prywatne pieniądze i przymus ich odkładania w prywatnych instytucjach, jakimi są OFE.
Warto postawić więc kilka pytań: Dlaczego osoby, które samodzielnie chciałyby inwestować i odkładać na swoją emeryturę poza składką powszechną do ZUS, nie mogą tego robić, bo muszą płacić składki także do OFE!? Czy OFE potrafią maksymalnie wykorzystać i najlepiej zarządzać naszymi przecież pieniędzmi? – Chyba nie. No i dlaczego chcąc nie chcąc musimy im za to płacić!? Czy nie lepiej systemu przymusu zastąpić systemem zachęt jak ma to miejsce np. w USA?
Sąd Najwyższy uznając, że zgodnie z obowiązującym prawem składki do II filaru trzeba obowiązkowo płacić uznał tym samym, że „Składka odprowadzana do OFE jest częścią składki na ubezpieczenie emerytalne, potrącanej i przekazywanej do ZUS”. To rozstrzygnięcie w zakresie obowiązujących przepisów, a nie zmknięcie całej sprawy. Zamiast bowiem godzenia się z obecnym stanem rzeczy skłaniać powinno do zmiany prawa i zniesienia przymusu. I choć co prawda w obecnej kadencji sejmu temat OFE gdzieś tam się pojawia, to jednak dotychczasowe projekty mają jedynie na celu ograniczenie opłat przez nie pobieranych. Zresztą i tak nie wiadmo czy nie są one tylko kolejnymi czczymi obietnicami i mydleniem oczu wyborcom. Żaden z projektów nie idzie jednak w kierunku zniesienia przymusu wpłat. Projekt taki ponad rok temu złożyła Liga Polskich Rodzin, jednak z uwagi na wcześniejsze wybory nie został ona nawet poważnie przedyskutowany i przepadł. A szkoda, bo być może już dziś moglibyśmy decydować sami czy nasze pieniądze oddwać OFE czy samodzielnie inwestować.
W kolejnych wpisach argumenty za zniesieniem przymusu wpłacania składek do II filaru.
W ubiegłym tygodniu Sąd Najwyższy rozstrzygnął w sprawie Andrzeja Mielczarka, który od dziewięciu lat protestuje przeciw przymusowej składce na otwarty fundusz emerytalny domagając się swobody dysponowania wypracowanymi przez siebie pieniędzmi.
Fundusze pojawiły się w 1999 r., wraz z wprowadzeniem tzw. reformy emerytalnej. Składka zamiast tylko do ZUS zaczęła też trafiać do OFE. Dziś na kontach OFE leży już ponad 130 mld zł. Co miesiąc ZUS przelewa tam w imieniu 13 mln Polaków 7,3 proc. ich pensji. W ZUS pozostaje kolejne 12,22 proc.
Główne wątpliwości i zarzuty jeśli chodzi o OFE dotyczą wysokości środków odprowadzanych do systemu, a tym samym braku możliwości dysponowania nimi przez osoby, które te środki wypracowują. O ile bowiem potrzeby istnienia systemu emerytalnego raczej nikt nie kwestionuje, to kwestią dyskusyjną jest dlaczego aż tak duża część naszych zarobków musi być przekazywana do systemu. Tym bardziej, jak argumentował Andrzej Mielczarek – chodzi tutaj o nasze prywatne pieniądze i przymus ich odkładania w prywatnych instytucjach, jakimi są OFE.
Warto postawić więc kilka pytań: Dlaczego osoby, które samodzielnie chciałyby inwestować i odkładać na swoją emeryturę poza składką powszechną do ZUS, nie mogą tego robić, bo muszą płacić składki także do OFE!? Czy OFE potrafią maksymalnie wykorzystać i najlepiej zarządzać naszymi przecież pieniędzmi? – Chyba nie. No i dlaczego chcąc nie chcąc musimy im za to płacić!? Czy nie lepiej systemu przymusu zastąpić systemem zachęt jak ma to miejsce np. w USA?
Sąd Najwyższy uznając, że zgodnie z obowiązującym prawem składki do II filaru trzeba obowiązkowo płacić uznał tym samym, że „Składka odprowadzana do OFE jest częścią składki na ubezpieczenie emerytalne, potrącanej i przekazywanej do ZUS”. To rozstrzygnięcie w zakresie obowiązujących przepisów, a nie zmknięcie całej sprawy. Zamiast bowiem godzenia się z obecnym stanem rzeczy skłaniać powinno do zmiany prawa i zniesienia przymusu. I choć co prawda w obecnej kadencji sejmu temat OFE gdzieś tam się pojawia, to jednak dotychczasowe projekty mają jedynie na celu ograniczenie opłat przez nie pobieranych. Zresztą i tak nie wiadmo czy nie są one tylko kolejnymi czczymi obietnicami i mydleniem oczu wyborcom. Żaden z projektów nie idzie jednak w kierunku zniesienia przymusu wpłat. Projekt taki ponad rok temu złożyła Liga Polskich Rodzin, jednak z uwagi na wcześniejsze wybory nie został ona nawet poważnie przedyskutowany i przepadł. A szkoda, bo być może już dziś moglibyśmy decydować sami czy nasze pieniądze oddwać OFE czy samodzielnie inwestować.
W kolejnych wpisach argumenty za zniesieniem przymusu wpłacania składek do II filaru.
czwartek, 5 czerwca 2008
Więcej pracować – lepiej żyć
Mimo względnie dobrej sytuacji na rynku pracy, aktywnych zawodowo pozostaje w naszym kraju jedynie 57 proc. dorosłych osób. To mało – niewiele ponad połowa zdolnych do pracy, a statystycznie o ok. 10 punktów procentowych mniej niż w państwach Europy Zachodniej. Tymczasem bez większej aktywności zawodowej nie ma co marzyć o dynamicznym rozwoju kraju, wzroście dobrobytu społeczeństwa i rozwiązaniu trudności systemu finansów publicznych.
Pod koniec 2007 r. liczba aktywnych zawodowo osiągnęła blisko 17 mln, natomiast osób biernych zawodowo - 14,4 mln! Olbrzymia ilość emerytów i rencistów, którzy nie przekroczyli wieku emerytalnego albo nawet 55 roku życia! Zdecydowana większość z nich jest zdolna do pracy, a pozostaje na utrzymaniu państwa tylko dlatego, że system prawny umożliwia uciekanie z runku pracy.
Tymczasem niski poziom zatrudnienia to główny powód wysokich podatków i problemów systemu finansów publicznych. A także coraz większych trudności systemu emerytalnego obciążanego podwójnie właśnie przez tych, którzy zamiast pracować i płacić składki – nie dość, że składek i podatków nie płacą, to w większości pobierają świadczenia.
Im więcej tych, którzy zamiast pracować pozostają na utrzymaniu państwa, tym większymi podatkami i składkami obciążani są ci, którzy pracują. Ci, którzy pracują coraz częściej myślą o porzuceniu aktywności zawodowej, bo duża część wypracowanych przez nich pieniędzy jest zabierana dla tych, którzy są bierni zawodowo. I tak kółko się zamyka…
Poza bieżącymi skutkami ekonomicznymi tego zjawiska ważne są i konsekwencje, które nawet po likwidacji złych przepisów nie znikną od razu. Wadliwy system wypacza charktery utrwalając postawy bierności zawodowej i życia na koszt państwa -a to już nie tylko problem gospodarczy, ale narodowy, społeczny. System prawny, oprócz tego że ma na bieżąco regulować życie narodu także go wychowuje i przyzwyczaja do pewnych zachowań. Tym większą wagę ma więc likwidacja przywilejów dla ludzi, którzy nie pracują. Państwo musi działać tu w sposób konsekwentny i krok po kroku likwidować czynniki, powodujące że zwykły obywatel marzy nie o tym by jak najlepiej pracować i dzięki temu dobrze zarabiać, ale o tym, by stać się czym prędzej emerytem, rencistą czy zwykłym nierobem. Takie były przedwyborcze zapowiedzi obecnego rządu. Niezależnie od sympatii politycznych, wszyscy którym zależy na rozwoju Polski, liczą że zapowiedzi te zostaną spełnione.
Pod koniec 2007 r. liczba aktywnych zawodowo osiągnęła blisko 17 mln, natomiast osób biernych zawodowo - 14,4 mln! Olbrzymia ilość emerytów i rencistów, którzy nie przekroczyli wieku emerytalnego albo nawet 55 roku życia! Zdecydowana większość z nich jest zdolna do pracy, a pozostaje na utrzymaniu państwa tylko dlatego, że system prawny umożliwia uciekanie z runku pracy.
Tymczasem niski poziom zatrudnienia to główny powód wysokich podatków i problemów systemu finansów publicznych. A także coraz większych trudności systemu emerytalnego obciążanego podwójnie właśnie przez tych, którzy zamiast pracować i płacić składki – nie dość, że składek i podatków nie płacą, to w większości pobierają świadczenia.
Im więcej tych, którzy zamiast pracować pozostają na utrzymaniu państwa, tym większymi podatkami i składkami obciążani są ci, którzy pracują. Ci, którzy pracują coraz częściej myślą o porzuceniu aktywności zawodowej, bo duża część wypracowanych przez nich pieniędzy jest zabierana dla tych, którzy są bierni zawodowo. I tak kółko się zamyka…
Poza bieżącymi skutkami ekonomicznymi tego zjawiska ważne są i konsekwencje, które nawet po likwidacji złych przepisów nie znikną od razu. Wadliwy system wypacza charktery utrwalając postawy bierności zawodowej i życia na koszt państwa -a to już nie tylko problem gospodarczy, ale narodowy, społeczny. System prawny, oprócz tego że ma na bieżąco regulować życie narodu także go wychowuje i przyzwyczaja do pewnych zachowań. Tym większą wagę ma więc likwidacja przywilejów dla ludzi, którzy nie pracują. Państwo musi działać tu w sposób konsekwentny i krok po kroku likwidować czynniki, powodujące że zwykły obywatel marzy nie o tym by jak najlepiej pracować i dzięki temu dobrze zarabiać, ale o tym, by stać się czym prędzej emerytem, rencistą czy zwykłym nierobem. Takie były przedwyborcze zapowiedzi obecnego rządu. Niezależnie od sympatii politycznych, wszyscy którym zależy na rozwoju Polski, liczą że zapowiedzi te zostaną spełnione.
środa, 21 maja 2008
Przywrócić pamięć
Za kilka dni minie sześćdziesiąt lat od tragicznej śmierci Witolda Pileckiego, jednego z najwybitniejszych działaczy Ruchu Oporu II Wojny Światowej. Rotmistrz Wojska Polskiego i organizator ruchu oporu w KL Auschwitz został stracony przez komunistów 25 maja 1948 roku. Został skazany na śmierć i zapomnienie.
W dniu dziesiejszym, Instytut Pamięci Narodowej uruchomił stronę internetową poświęconą Witoldowi Pileckiemu. Prezentuje nie tylko biogram, ale także fotografie, dokumenty i materiały multimedialne materiałów dotyczące jego osoby, a także fragmenty spektaklu teatru telewizji "Śmierć Rotmistrza Pileckiego". Polecam gorąco, by odwiedzić stronę: http://www.pilecki.ipn.gov.pl/
Również Senat RP, uchwałą z dn. 7 maja 2008 roku uczcił pamięć Witolda Pileckiego. Czytamy w niej m.in.:
Senat Rzeczypospolitej Polskiej w 60. rocznicę śmierci rotmistrza Witolda Pileckiego pragnie go uhonorować, uznając za godny naśladowania wzór Polaka, bez reszty oddanego sprawom Ojczyzny.
Jego heroiczny czyn, jakim było dobrowolne i celowe poddanie się uwięzieniu w KL Auschwitz, a także powojenny, okupiony śmiercią powrót do Ojczyzny stawiają Witolda Pileckiego wśród najodważniejszych ludzi na świecie i powinny stać się dla Europy i świata wzorem bohaterstwa oraz symbolem oporu przeciw systemom totalitarnym. Pilecki został bowiem, jak wielu Polaków, poddany straszliwej próbie niszczącej machiny systemu hitlerowskiego, a po wojnie stalinowskiego. Z obydwu tych prób wyszedł zwycięsko, choć za swoją postawę zapłacił życiem. (…)
Całe życie Witolda Pileckiego jest wzorem, jak żyć i jak – jeśli trzeba – umierać za Ojczyznę. Pamięć o nim powinna być jednym z elementów budujących zbiorową tożsamość Polaków.
Senat Rzeczypospolitej Polskiej pragnie, aby 60. rocznica śmierci rotmistrza Witolda Pileckiego przywracała należne mu miejsce w pamięci zbiorowej.
W dniu dziesiejszym, Instytut Pamięci Narodowej uruchomił stronę internetową poświęconą Witoldowi Pileckiemu. Prezentuje nie tylko biogram, ale także fotografie, dokumenty i materiały multimedialne materiałów dotyczące jego osoby, a także fragmenty spektaklu teatru telewizji "Śmierć Rotmistrza Pileckiego". Polecam gorąco, by odwiedzić stronę: http://www.pilecki.ipn.gov.pl/
Również Senat RP, uchwałą z dn. 7 maja 2008 roku uczcił pamięć Witolda Pileckiego. Czytamy w niej m.in.:
Senat Rzeczypospolitej Polskiej w 60. rocznicę śmierci rotmistrza Witolda Pileckiego pragnie go uhonorować, uznając za godny naśladowania wzór Polaka, bez reszty oddanego sprawom Ojczyzny.
Jego heroiczny czyn, jakim było dobrowolne i celowe poddanie się uwięzieniu w KL Auschwitz, a także powojenny, okupiony śmiercią powrót do Ojczyzny stawiają Witolda Pileckiego wśród najodważniejszych ludzi na świecie i powinny stać się dla Europy i świata wzorem bohaterstwa oraz symbolem oporu przeciw systemom totalitarnym. Pilecki został bowiem, jak wielu Polaków, poddany straszliwej próbie niszczącej machiny systemu hitlerowskiego, a po wojnie stalinowskiego. Z obydwu tych prób wyszedł zwycięsko, choć za swoją postawę zapłacił życiem. (…)
Całe życie Witolda Pileckiego jest wzorem, jak żyć i jak – jeśli trzeba – umierać za Ojczyznę. Pamięć o nim powinna być jednym z elementów budujących zbiorową tożsamość Polaków.
Senat Rzeczypospolitej Polskiej pragnie, aby 60. rocznica śmierci rotmistrza Witolda Pileckiego przywracała należne mu miejsce w pamięci zbiorowej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)